środa, 10 grudnia 2008

INICJACJA

Dawno, dawno temu, istniała kraina, w której dostęp do komiksów był bardzo ograniczony – prawie tak bardzo, jak dostęp do „programu misyjnego” w telewizji publicznej. Mądrzy Panowie zajmujący się polityką i wychowaniem młodzieży uznali, że wszystko, co pochodzi z zachodu, należy trzymać z dala od milusińskich (dziś, nie wiedzieć czemu, zasada ta działa w drugą stronę). Historyjki obrazkowe jednogłośnie uznano za rozrywkę dla półgłówków.

Kraina, o której opowiadam, nazywała się PRL. Miałem sporo szczęścia, urodziłem się w momencie, kiedy komiksowa prohibicja, dobiegała końca. Oznaką zbliżających się zmian było zezwolenie na produkcję rodzimych historyjek, które miały być alternatywą dla zepsutych produktów zza zachodniej granicy. Miały one wpajać pozytywne wzorce, uczyć i bawić.

Pewnego dnia, kiedy odwiedzałem starsze kuzynostwo, przez przypadek natknąłem się na stertę kolorowych magazynów leżących w kącie (bynajmniej nie była to prenumerata „Świerszczyka”). I chociaż czytałem wówczas na głos, wodząc palcem po tekście, to obrazkowe historyjki wciągnęły mnie bez reszty. Powoli, sylaba za sylabą, wspomagając się ilustracjami, domyślając się treści zawartej w dymkach, przebrnąłem przez pierwszy komiks. Tak nastąpiła moja komiksowa inicjacja. Od tego momentu kolejne wizyty u kuzyna kończyły się zawsze pytaniem - mogę pożyczyć jakieś komiksy? Po czym bez opamiętania ładowałem po kilkanaście „Żbików”, „Tytusów” i „Relaxów” do maminej siatki. W ten sposób poznałem całą kolekcję kuzyna. Jednak ciągle było mi mało, chciałem więcej. Ten stan trwa do dzisiaj. Latka lecą, a ja dalej czytam komiksy i bynajmniej nie zamierzam poprzestawać na tym, co przeczytałem - szukam nowych: ciekawszych, odważniejszych w formie i treści, bardziej wciągających, poruszających tematy, które zaprzeczają komiksowym stereotypom. Czy znajduję? Sami się o tym przekonajcie. Właśnie po to jest ten blog.