czwartek, 19 lutego 2009

GRUPA UDERZENIOWA UŁOŻONY KOMIKS

Byłem dzisiaj w księgarni - jedna z większych sieciówek. Kolejny raz musiałem powstrzymywać się przed zakupem nowego komiksu… Czemu te ceny są tak wysokie? Ech, ale nie o tym. Wędruję sobie między regałami i zmierzam do mojej ulubionej półeczki. A tu niespodzianka. Komiksy znowu przeniesiono w inne miejsce. Tym razem do działu dziecięcego. Brakuje tylko, żeby siedmiolatek wziął z regału komiks Manary i spytał mamusi: „a dlaczego ta Pani ma takie duże oczy?”. Ale co tam, nie będę narzekał i tak jest nieźle. W tej księgarni komiksy są w miarę normalnie poustawiane, prawie jak reszta pozycji w sklepie. Wybór nie ogranicza się wyłącznie do „Thorgala”, „Kajko” i „Aterixa”, jest nawet kilka nowości. U konkurencji bywa znacznie gorzej. Dział „KOMIKSY”, jeśli istnieje, bo zazwyczaj komiksy możemy odnaleźć pomiędzy kolorowankami, w porywach liczy dziesięć pozycji. Albumy są pomiętolone, leżą jedne na drugich. Każdego dnia narażone są na pieszczoty klejących się rąk dziesięciolatków. Czasami mam ochotę wpaść do takiej księgarni z okrzykiem na ustach i zacząć ustawiać komiksy na półce: „Proszę zachować spokój i odłożyć przeglądane książki z powrotem na półkę, to nikomu nie stanie się krzywda. Jesteśmy tu po to, aby pomóc tym biednym książkom i komiksom! Uporządkować je według autorów, gatunków i serii. Brutale! Nie widzicie, że one cierpią!?” (ech, dobre dziecięce czasy, nie wrócą już nigdy więcej).

Dlaczego książki stoją w idealnych, prostych szeregach, a komiksy leżą lubieżnie rozwalone, z pozaginanymi rogami i poplamionymi okładkami? Mam uwierzyć, że za ten bajzel odpowiadają wyłącznie młodociani „oglądacze”?, że nie ma tu za grosz winy obojętnych sprzedawców? Akurat! Skąd się to bierze, takie szufladkowanie? Miałem nadzieję, że coś się w tej sprawie ruszyło, że wyszło w Polsce kilka pozycji, które zmieniły opinię o komiksie. Kolejny raz przekonuję się jednak, że komiks ciągle uchodzi za literackiego bękarta, dla którego zarezerwowane są najgorsze półki w księgarni – zazwyczaj te dolne, dostosowane do wysokości dziesięciolatków.

Na marginesie mówiąc, nie cierpię, gdy ktoś robi sobie zakładkę z zagiętej strony, albo, co gorsza, kładzie książkę do góry grzbietem! AAAA! Szanuj książkę swoją, łobuzie, bo jak Cię dorwę, to popamiętasz! Tydzień czytania Harlequinów za karę! Ot, co Cię czeka!

PS. Szczerze przyznam, że w momentach słabości i braku zakładki pod ręką, również zdarza mi się zgrzeszyć w ten sposób. Grzeszę jednakże wyłącznie z własnym księgozbiorem, a ponadto regularnie spowiadam się z braku szacunku, jaki okazuje słowu pisanemu.