wtorek, 19 maja 2009

Banał na zimno raz!

Gotowanie to czynność, która mnie rozluźnia. Lubię to całe wymyślanie, mieszanie w garach, łączenie składników. Nigdy nie wiem, co z tego wyniknie. Jest tylko ostry nóż w dłoni, warzywka krojone w kosteczkę, muzyczka płynąca ze słuchawek i myśli błądzące po zakamarkach głowy (zwykle również stos brudnych garów i okruchy walające się po kuchni, ale kto by się tym przejmował, liczy się rezultat).

Podczas pichcenia pomysły pojawiają się nagle, wypełzają z zakamarków zwojów mózgowych, pobudzone zapachem ziół, przysmażanej cebulki i rozgniatanego czosnku. Mmmmmm, czujecie? Nawet, kiedy o tym piszę to pojawiają się pozytywne myśli. Mówię wam, spróbujcie, gotowanie to najlepsza metoda pobudzania kreatywności. Na mnie działa. Wczoraj też zadziałała, ot tak, podczas przyrządzania sałatki owocowej. Pojawiła się myśl. Nie głęboka, filozoficzna i odkrywcza, lecz prosta, trywialna i oczywista. Pośrednio dotyczyła pisania. Bezpośrednio? Hmm, życia. Ale po kolei.

Nie pamiętam, jak doszło do tego, że wolę przygotowywać sobie jedzenie sam. Może to jakaś trauma wyniesiona z kolonijnej stołówki, albo niezapomniane śniadanie, które zafundował mi tata, gdy mama była poza domem. Nie wiem, nie pamiętam. Istotne, że w kuchni radzę sobie całkiem nieźle (przynajmniej w tej części na prawo od zlewu). Na tyle dobrze, że odkryłem u siebie ostatnio ciekawą cechę (uwaga, teraz będzie pompatycznie). Słyszeliście o genialnych muzykach, którzy potrafią grać ze słuchu? Wystarczy, że raz usłyszą melodię i potrafią powtórzyć ją bez pomyłki. Partyturę mają w głowie (Beethhoven, który stracił słuch, był najlepszym przykładem). Wyśmienity kucharz, jak każdy artysta, także zna partyturę i wie, co z czym można łączyć, a jakie kombinacje mogą okazać się dla żołądka niestrawne. Co więcej, taki kucharz, potrafi wyobrazić sobie „kulinarną nutę” zanim ją jeszcze zagra. Nie żebym ja tak potrafił, na razie jestem na etapie nie łączenia dżemu z musztardą. Cały czas się uczę, eksperymentuje, szukam. Aczkolwiek zdarzają się przebłyski. W kuchni czuję się po prostu pewnie. Nawet, jeśli zdarzy się wpadka, to jest ona wyjątkiem od reguły. Na wojnie muszą być przecież ofiary.

Jak to się stało, że nauczyłem się gotować? Przecież, nie skończyłem szkoły kulinarnej (chociaż miałem zamiar), nie pracowałem w knajpie (poza jednym popołudniem, kiedy przewracałem naleśniki), mama, która nawiasem mówiąc jest doskonałą kucharką i sporo mi do niej brakuje, nigdy specjalnie mnie nie przyuczała do garów. Więc, jak? Jeśli udało mi się wyszkolić solidne podstawy w sztuce kulinarnej, to może w pisarstwie też jestem w stanie osiągnąć takie rezultaty? Przecież dzięki próbom i praktyce kulinarnej osiągnąłem etap, na którym jestem teraz.

Gdybym wtedy, w wieku ośmiu lat, nie przyrządził sobie pierwszej kanapki, to zjadłbym to, co było na talerzu. Gdybym następnym razem jej nie udoskonalił (tej kanapki), to byłaby tak samo nijaka, jak ta pierwsza – mdła, sucha i w ogóle do bani. Gdybym nie łączył różnych smaków i nie podpatrywał lepszych ode mnie, to stałbym w miejscu – kanapka byłaby już jadalna, ale nic poza tym. Gdybym bazował wyłącznie na gotowych przepisach i nie dodawał nic od siebie, to w życiu nie wyszedłbym poza ograne schematy. Analogia do pisarstwa jest więc oczywista.

Żeby dobrze pisać, trzeba jak najwięcej czytać i… pisać.

Wow, ale odkrywcze! Ostrzegałem, że będzie banał, lecz nie w tym sęk.

Z tej oczywistej prawdy zdawałem sobie sprawę już od dawna, lecz co innego o czymś wiedzieć, a co innego realizować założony plan. Dotarło to do mnie dopiero wczoraj. Dopiero gotowanie pozwoliło mi w pełni uświadomić sobie ową trywialną prawdę. Wiwat owocowa sałatka!

Zainteresowanym podaję kulinarną receptę na sukces.

„Banał na zimno”

Aby w życiu opanować jakieś umiejętności ( w tym przypadku warsztat pisarski), trzeba:
1. Po pierwsze, tego chcieć - pisanie musi sprawiać przyjemność, tak jak ma to miejsce w przypadku gotowania;
2. Po drugie, nie poddawać się i nie zniechęcać pierwszymi niepowodzeniami;
3. Po trzecie, uczyć się od mistrzów - smakować jak najwięcej literackich specjałów;
4. Po czwarte, ćwiczyć, ćwiczyć i ćwiczyć - łączyć słowa we frazy i zdania, tak, aby upichcić jadalną, a w przyszłości,smakowitą potrawę.

PS.
Ową błyskotliwą myśl zawdzięczam przystawce owocowej, której przygotowanie wymaga podjęcia następujących czynności:
1. Pokrój melona, jabłko i banana, w kosteczkę.
2. Polej owoce schłodzonym jogurtem naturalnym, prosto z lodówki
3. Posyp rodzynkami i wiórkami kokosowymi.
4.Delektuj się smakiem. Jammmi...