czwartek, 28 maja 2009

Houston, we have a problem!... And we need a solution!

Dylemat każdego komiksiarza w Polsce: jak przeczytać te wszystkie komiksy na których nam zależy, przy obecnych cenach, ograniczonym budżecie domowym i braku dostępu do tegoż typu literatury w bibliotekach? Ilekroć czytam o pracach znanych artystów w internecie lub też przeglądam listę komiksowych nowości, mnie również narzuca się owo pytanie. Uświadamiam sobie wówczas jak wiele wartościowych pozycji wciąż czeka na odkrycie. O większości z nich jedynie słyszałem lub czytałem w branżowej literaturze, drugie tyle wciąż pozostaje mi nieznane.

Nie chodzi o to, że chcę przeczytać wszystko, co na komiksowym rynku pojawiło się przez ostatnie sto lat. Nie mam zamiaru tracić czasu na lekturę czegoś, tylko dlatego, że jest to połączenie słowa i obrazu. Lektura musi być, jakkolwiek kolokwialnie to zabrzmi, „dobra”. Komiks (podobnie zresztą, jak książka, od której oczekuję dokładnie tego samego) może być inspirujący, podniecający, zapadający w pamięć, pobudzający wyobraźnię, wartościowy, mądry, interesujący, zabawny, ciekawy graficznie lub literacko, może dostarczać dreszczyku emocji, pobudzać do myślenia, uczyć, albo po prostu zapewniać porządną rozrywkę. Wszystko mi jedno. Nie mam jednakże zamiaru tracić czasu na czytanie pierdoł. Nużyzny, dłużyzny, podlizywanie się Bardzo Znanym Instytucjom i historie o niczym, odpadają.

Z owego faktu nie zdają sobie czasami sprawy osoby, które wiedzą o moim hobby, lecz same nie interesują się komiksem. Zdarza się, że pragną obdarować mnie komiksem dołączonym do gazety czy wydanym na specjalną okazję. Uważają, że skoro interesuję się tą formą przekazu artystycznego, to z wielką przyjemnością przeczytam biograficzną historię Orła z Wisły, albo najnowszy numer Kaczora Donalda. Otóż nie. Nie mam zamiaru tracić czasu na coś, co zupełnie mnie nie interesuje. (Ciekawe, że wybierając lektury lub muzykę, osoby te nie kierują się podobnym tokiem myślenia, lecz dokonują selekcji tego, co wartościowe).

No dobra. Jeśli z tysięcy ton komiksowej makulatury wydawanej na całym świecie wygrzebiemy kilka wartościowych dekagramów, to sami widzicie, że i tak zostaje całkiem spora kupka do przebrania. Cóż więc robić? Jak zaspokoić czytelniczy głód?

Może wydawać na hobby więcej pieniędzy? Może tak, jak daleki znajomy (dodam, że wcale nie samotny i wcale już nie młody) wziąć wypłatę z konta, udać się do najbliższego sklepu komiksowego i lekką ręką wydać 900 złotych. A co tam, raz się żyje. Przecież braki w ulubionych seriach komiksowych muszą w końcu zostać uzupełnione. Tak, już to widzę...

Cześć kochanie, byłem na zakupach. O, co kupiłeś? Eee... kilka drobiazgów… pięć kilogramów komiksów. Przecena? Nie, w zwykłej cenie. Ale za to same rarytasy. To wspaniale!, może urządzimy sobie wieczorem literacką ucztę?

Odpada. Takie zachowanie nie wpłynie pozytywnie na moje życie rodzinne. Może jednak zostanę przy 60-100 złotych wydawanych na przyjemności każdego miesiąca, to dla mnie i tak spora kwota.

Może pożyczać od znajomych? Wymieniać się? Akurat, żeby mi ktoś poplamił, pozaginał strony, albo, co gorsza, nie oddał. Nigdy. Nie przejdzie. Zresztą większość fanów, myśli w podobny sposób. Czy się mylę?

Jest przecież internet powiecie, wszystko można ściągnąć. Niby tak… ale właśnie, nie wkurza was, że możecie mieć wszystko? To tak, jak z pornografią. Co z tego, że wirtualnie można posiąść każdą kobietę, to jedynie piksele. Wystarczy, że empetrójki odebrały mi przyjemność z kolekcjonowania muzyki. Nie chciałbym żeby ktokolwiek odebrał mi przyjemność obcowania z prawdziwą lekturą, którą mogę dotknąć i poczuć. Nie powiem, żebym czasami nie korzystał z dobrodziejstw Internetu – mówię oczywiście o komiksach – żaden tam ze mnie papierowy ortodoks, też czasami coś spiracę, ale przyznacie, że to jednak nie to samo. To substytut.

Gdyby chociaż w naszym kraju istniało więcej instytucji (nie mówię bynajmniej o salonach empiku), w których czytelnik mógłby wypożyczyć najciekawsze komiksy, na które go nie stać. Dlaczego w innych krajach (zerknij tu: Hist(e)rie biblioteczne)w bibliotekach bez problemu można uzupełnić braki w komiksowej edukacji, a u nas Pani bibliotekarka (autentyk) daje do zrozumienia oprowadzanym po bibliotece studentom, że „jak dla niej to komiks nie powinien w żadnym wypadku zajmować bibliotecznych półek, ponieważ jest głupi i szkoda na niego czasu”.

Skoro w bibliotece mogę wypożyczyć Harlequiny, to dla czego nie ma tam miejsca na komiks o zagładzie Żydów? Rozumie to ktoś?

Zresztą w tym przypadku to głębszy problem, u którego podłoża leży brak zainteresowania kulturą w ogóle, a w szczególności czytaniem. No bo skoro żyjemy w społeczeństwie, którego obywatele czytają jedną czy półtorej książki na rok, to nie oczekujmy, że ledwo wiążące koniec z końcem biblioteki nagle zakupią do księgozbioru setki najciekawszych komiksów. Ludzi trzeba po prostu czytaniem zainteresować, bo tu głównie leży problem. Ale to temat na innego posta.

PS.

Bardzo mnie cieszy, że czytelnicy próbują na własną rękę popularyzować komiks i stworzyć warunki, w których dostęp do wartościowych pozycji będzie dużo łatwiejszy. Jedną z takich inicjatyw jest Powszechna Baza Recenzji, która z pewnością pozwoli fanom sensowniej wydawać ich pieniądze.

(O projekcie możecie przeczytać na Polterze: PBR )

Ja podpisuję się pod tym pomysłem obiema rękami i zaraz wysyłam swojego pierwszego linka. Was też do tego zachęcam, może akurat wasza recenzja pozwoli uniknąć mi rozczarowania następną lekturą.